„Love Aaj Kal” x 2
Budowanie związku nigdy nie jest łatwe. Wiadomo, w zakochaniu zwykle rządzi człowiekiem serce. Rozum nie zawsze mówi to samo, ale czy to znaczy, że nie można być szczęśliwym i rozsądnym jednocześnie? Bohaterowie obu filmów „Love Aaj Kal” zmagają się z właśnie tym dylematem. Dwa filmy – cztery historie miłosne. Zapraszam do recenzji!
Czasy mamy ostatnio bardzo niespokojne, ale nie można zamykać się w swoich
obawach i smutkach, dlatego trzeba pozwolić sobie na drobne przyjemności (mimo
wszystko). Dziś opowiem Wam o dwóch filmach, które są lekkie i dość miłe w
odbiorze. Oba noszą ten sam tytuł, wyreżyserował je ten sam człowiek (Imtiaz
Ali) i mają podobny schemat opowieści. Nie są to jedyne podobieństwa, ale nie
można też powiedzieć że są to takie same filmy. Powiem wam szczerze, że nie
wiedziałam o tym, że te filmy są dwa! Oczywiście zarówno o jednym jak i drugim
gdzieś tam coś tam czytałam, ale jakoś nie zwróciłam uwagi na te wspólne
elementy. Ktoś może powiedzieć, że przecież powinnam się zorientować po tytule,
ale powiem szczerze – większość indyjskie tytułów ma dla mnie tak bardzo
egzotyczne brzmienia, że dopóki czegoś nie obejrzę i dany tytuł nie kojarzy mi
się z konkretną historią to bardzo rzadko je zapamiętuję. Dlatego też w tym
przypadku dopiero po seansie wersji pierwszej dowiedziałam się o drugiej.
Poszłam za ciosem i w niedługim czasie ją też obejrzałam. Nie jest to
kontynuacja, ani tym bardziej remake. Są to dwa odrębne filmy, które można
oglądać niezależnie od siebie. Część druga stanowi tzw. spiritual sequel, czyli
nawiązuje formą, konstrukcją opowieści, ale nie ma bezpośredniego związku z
częścią poprzednią. Zacznijmy jednak chronologicznie.
„Love Aaj Kal” z 2009 roku
Młodzi ludzie - Jai (Saif Ali Khan) i Meera (Deepika Padukone) są głodni sukcesu. Poznają
się w czasie studiów w Londynie. On chce być inżynierem, a jej marzeniem jest
konserwacja zabytków. Ich życie płynie z dnia na dzień – nauka, praca i mnóstwo
przyjemności. Rewelacyjne spędza się im razem czas, dogadują się każdej płaszczyźnie,
a wszyscy wokół twierdzą, że jest to para idealna. Postanawiają się ze sobą
związać, ale ustalają, że będzie to układ bez zobowiązań. Po prostu są przy
sobie, bo tak im wygodnie. Pewnego dnia Meera otrzymuje ciekawą propozycje
pracy w Indiach. Zgodnie uznają więc, że powinna skorzystać z tej propozycji. Nie
chcą jednak patrzeć, jak ich związek na odległość zacznie umierać.
Uważają, że to nie ma sensu, dlatego postanawiają się rozejść. Meera wyjeżdża,
a i Jai wkrótce rozpoczyna wymarzoną pracę w USA. Chociaż Jai i Meera nie są
już razem to wciąż utrzymują ze sobą ciepłe kontakty. Wchodzą też w nowe
związki, chociaż nie są one tak udane jak ten właśnie zakończony. Obserwuje to
właściciel knajpy, w której często się spotykali. Jest to Veer Singh (Rishi Kapoor), który w swoim życiu doświadczył trudnej historii miłosnej. Przytacza ją
Jaiowi, chcąc uświadomić mu, jak pochopna była decyzja o rozstaniu z Meerą.
Przyznam, że na początku nie bardzo rozumiałam niektóre zdarzenia dziejące
się na ekranie. Historia przeskakiwała pomiędzy czasami współczesnymi, a latami
60 i opowieścią Veera. W obu historiach główną rolę męską grał Saif Ali Khan,
co nie ułatwiało ogarnięcia co się właściwie wyprawia i w której opowieści
teraz jestem. Chwilkę trwało zanim zorientowałam się jaką logiką kieruje się
film, ale od tego momentu oglądało mi się już znacznie lepiej.
Lubię nowsze filmy z Deepiką Padukone, ale zgodnie wieloma internetowymi
opiniami muszę stwierdzić, że jej pierwsze role były takie sobie. I tutaj też
szału nie ma. Nie mogę co prawda powiedzieć, że w „Love Aaj Kal poszło jej źle,
ale też jej postać nie jest jakoś mega skomplikowana, więc chyba nie miała
szansy się wykazać. Co ciekawe Deepikę zestawiono z Saifem, który jest od niej
o 16 lat starszy. Trochę nie rozumiem, czemu w Bollywood nie pozwala się
aktorom godnie starzeć… Wypadł jednak całkiem fajnie. Wciąż widać było u niego
mnóstwo energii i świeżości. Pomimo tych wątpliwości co różnicy wieku między
aktorami wcielającymi się w główne postaci oraz początkowego zamieszania i
nieogarnięcia przeze mnie fabuły to i tak za najmocniejszy punkt filmu uważam
właśnie występ Saifa Ali Khana.
W roli młodej Harleen Kaur, czyli ukochanej Veera wystąpiła Brazylijka Giselli
Monteiro, z czym zresztą wiąże się ciekawy fakt. Otóż nie brała ona udziału w
promocji filmu przed premierą, ponieważ reżyser nie chciał aby widzowie
wiedzieli, że w roli pendżabskiej dziewczyny nie wystąpi aktorka pochodzenia
indyjskiego. Nie wiem jaki problem (dla mnie żaden), ale w Indiach pewnie ma to
jakieś znaczenie ;) Jak na mój gust, poszło jej tak średnio. Zdaje mi się, że
była trochę sztywna… To jej bollywoodzki debiut, więc myślę, że można to
wybaczyć. Natomiast jako Harleen w czasach współczesnych partneruje Rishiemu
Kapoorawi jego żona Neetu Singh. Jest to gościnny występ w dosłownie ostatnich
sekundach filmu, ale jest to takie piękne ukoronowanie nie tylko filmowej
opowieści, ale też ich miłości w prywatnym życiu.
Muzyka w tej wersji „Love Aaj Kal” jest bardzo wysoko ocenianym przez
krytyków elementem filmu. Wiedziałam o tym już przed seansem, dlatego w trakcie
oglądania trochę byłam tym mocno zdziwiona. Muzyka i piosenki nie ruszały mnie
jakoś szczególnie. Większość znałam wcześniej, ale znów – nie łączyłam ich z
filmem. Teraz jednak, już kilka tygodni po seansie, wysłuchałam kilka razy
soundtracku i ze zdziwieniem zauważyłam, że rzeczywiście bardzo mi się podoba,
ale przemawia on do mnie tylko bez wizji... Mam na myśli to, że przyjemnie słucha
mi się tych piosenek, ale w zestawieniu z teledyskami coś mi zgrzyta, coś nie
pasuje. Tak jakby muzyka nie zgrywała mi z tym co dzieje się na ekranie. Dziwne
wrażenie, nie zaobserwowałam tego nigdy wcześniej. Ktoś też tak ma? ;)
Moja ocena:
6/10
„Love Aaj Kal” z 2020 roku
Mimo różnych charakterów między Zoe (Sara Ali Khan) i Veerem (Kartik
Aaryan) nawiązuje się nić porozumienia. Poznają na się na imprezie i chociaż
nie wszystko idzie dobrze to upór Veera sprawia, że dość często spędzają razem
czas. Życiową ambicją Zoe jest kariera zawodowa i niezależność, więc nie myśli
jeszcze o poważnym związku. Chłopak trochę jej się narzuca, ale po jakimś czasie
Zoe zaczyna dostrzegać w nim kogoś więcej niż tylko dobrego kumpla. Ze swoich
rozterek zwierza się Raghu zwanemu też Rajem (Randeep Hooda), czyli
właścicielowi knajpki, w której spędza dużo czasu. Raj zauważa, że zachowanie
Zoe i Veera przypomina mu jego młodzieńczy związek z Leeną (Arushi Sharma) i
próbuje przekonać Zoe, aby nie popełniła ona tych błędów, które przydarzyły się
kiedyś jemu. Relacja Zoe i Veera rozwija się nadspodziewanie dobrze. Niestety
matka dziewczyny nie pochwala tego, że córka zamiast skupić się na rozwoju
zawodowym traci czas na związek. Sama ma trudne doświadczenia i nie chce, aby
córka poszła tą samą drogą. Zoe buntuje się przeciw jej niechęci, ale zasiane
ziarno wątpliwości pozostaje w jej sercu. Dodatkowo czuje się oszukana przez
Raja, kiedy okazuje się, że nie opowiedział jej całej swojej historii.
Skołowana dziewczyna postanawia zakończyć swój związek. Skupia się na karierze
i mimo, że odnosi sukcesy to ciągle czegoś jej brak… Albo kogoś?
Tym razem nie miałam już problemu z połapaniem się co dzieje się w obecnych
czasach, a co jest wspomnieniem Raghu. Myślę, że to głównie zasługa doświadczeń
po pierwszym „Love Aaj Kal”. Po prostu byłam bardziej czujna J
Druga odsłona „Love Aaj Kal” nie została doceniona przez krytyków. Też muszę
przyznać, że podobała mi się nieco mniej od pierwszej, chociaż oceniam je na
podobnym poziomie. Chyba nie byłabym aż tak krytyczna jak filmowi znawcy, ale
faktem jest, że na powtórny seans się nie zanosi w najbliższej przyszłości J Sarę Ali Khan przyszło mi tu oglądać po raz pierwszy. Byłam bardzo ciekawa
jak radzi sobie na ekranie i czy nie znalazła się w obsadzie tylko i wyłącznie
dzięki wpływom sławnych rodziców (przypomnę, że w pierwszej wersji „Love Aaj
Kal” główna rola męska należała do jej taty). Pasowała do tej roli, była
przekonująca i dobrze ruszała się podczas piosenek. Nie mam więc większych
zastrzeżeń i chętnie znowu zobaczę ją na ekranie. W drugą ważną postacią
kobiecą wcieliła się Arushi Sharma i był to jej filmowy debiut. Było okej, też
nie mam zastrzeżeń J Co do mężczyzn… Prawdę
mówiąc strasznie wkurzała mnie postać Veera, przez co nie potrafię docenić Kartika
Aaryana za ten występ. Nie wiem czy to wina aktora czy taka była po prostu
wizja twórców na tę postać, ale dla mnie jest on najsłabszym elementem filmu.
Żeby zrównoważyć ten minus muszę bardzo mocno docenić kreację Raghu, w której
świetnie spisał się Randeep Hooda. Właściwie większość jego ekranowego czasu nie
robi nic konkretnego. Głównie opowiada swoją życiową historię, ale robi to w
taki sposób, że chętnie słuchałoby się go jeszcze i jeszcze. Dla mnie jest on
wisienką na tym torcie J
Muzyka zdaje mi się w tej wersji mniej przejmująca, mniej emocjonalna. Nie
jest jednak nachalna, jest można sobie posłuchać dla przyjemności. No i miło
było jednak momentami usłyszeć nutki znajome z części pierwszej J Chętnie odsłucham jeszcze nie raz.
Moja ocena:
6/10
Co ciekawe, mimo że część druga w moich oczach jest trochę słabsza to
postanowiłam ocenić je oba na szósteczkę. Z zastrzeżeniem takim, że w przypadku
wersji z 2009 roku jest to 6 z plusem - za muzykę, a w przypadku tej z 2020 z
minusem - za wkurzającego Veera ;)
W obu wersjach „Love Aaj Kal” mamy do czynienia z próbą porównania
podejścia do miłości w czasach minionych i współczesnych. Myślę, że bardziej
wyraźnie wyszło to w filmie pierwszym. W wersji z 2020 roku różnica wieku
pomiędzy bohaterami przedstawionych opowieści jest stosunkowo niewielka, a co
za tym idzie też kontrast porównywanych historii nie jest dla mnie zbyt wyraźny.
Bardziej niż porównanie „epok”, pokazana jest różnica w życiu konkretnych ludzi
i to, że na pozór podobne historie mogą mieć zupełnie inne zakończenie w
zależności od człowieka. Ogólne wnioski każdy wyciąga sobie sam J Dla mnie z obu filmów płynie morał taki, że poświęcanie miłości dla
kariery zawodowej to nie jest dobry pomysł i podpisuję się pod tym rękami i
nogami ;)
Komentarze
Prześlij komentarz