[Filmy z Indiami w tle] cz.4
Filmów, które opowiadają Indusach lub dzieją się w Indiach, jest bardzo dużo. Kiedy rozpoczynałam ten cykl nie miałam chyba świadomości, że jest tego aż tyle. Lista tytułów, które sobie zanotowałam liczy już prawie 50 pozycji i ciągle ich przybywa! W poprzednich częściach cyklu opisałam ich już 15, dziś pora na kolejną piąteczkę. Zapraszam do czytania i oglądania!
Film, którego akcja w
zdecydowanej większości odbywa się w indyjskim pociągu. Wybralibyście się w
taką podróż?
Pociąg do Darjeeling (2007)
Trzej bracia nie mają ze sobą najlepszych relacji. Ostatni raz widzieli się
na pogrzebie ojca, około rok wcześniej. Przez ten czas każdy z nich zajmował
się swoimi sprawami, nie interesując się losem braci. Najstarszy z nich -
Francis (Owen Wilson) postanawia poprawić
relacje z rodzeństwem i organizuje wspólny wyjazd do Indii. Oprócz tego, że
chce spędzić czas z braćmi, w tajemnicy przed nimi planuje też odnaleźć ich
matkę, która wyjechała już kilka lat wcześniej i osiadła w indyjskim klasztorze
jako mniszka. Peter (Adrien Brody) i Jack (Jason Schwartzman) przyjmują zaproszenie Francisa, chociaż zdaje się, że chodzi im bardziej
o ucieczkę od własnych problemów niż zacieśnianie więzi. Po drodze czeka ich
wiele absurdalnych przygód.
W filmie cały czas czuć klimat, kolory i zapach Indii. Nic dziwnego, bo zadbano, aby film właśnie taki był. Momentami wydawało mi się, że odrobinę przesadzono z tą „indyjskością”. Trochę wyszła z tego karykatura, ale nie mam o to pretensji. Pod tym względem film mi się podobał. Cała fabuła jednak była strasznie dziwna. „Pociąg do Darjeeling” jest zaklasyfikowany jako komediodramat, ale ja osobiście nie umiem go zaszufladkować. Jak na komedię, bardzo niewiele mnie bawiło. Częściej czułam zażenowanie, albo byłam zdezorientowana, bo ewidentnie wyglądało na to, że właśnie powinnam się śmiać, ale nie rozumiałam z czego. A dramat? Niby sytuacja z opisu zdaje się być dramatyczna, ale w ogóle tego nie poczułam. Zastanawiam się czy filmu płynie jakieś przesłanie... Oczywiście rozumiem, że w bohaterach dokonała się jakaś przemiana, nastąpiło przełamanie nie tylko w ich wzajemnych relacjach, ale też każdy lepiej poznał samego siebie. Nic jednak nie poradzę, jak na mój gust to był film o niczym…
Zadziwia mnie jego wysoka ocena na filmowych portalach, ale cóż, może się nie znam i czegoś tu nie rozumiem. Z mojej strony nie polecam jakoś szczególnie. Oczywiście warto wyrobić sobie własne zdanie, więc obejrzeć można. Jak dla mnie jedynym powodem, dla którego mogłabym do niego wrócić są piękne krajobrazy i krótki wątek, w którym pojawia się Irrfan Khan.
A teraz film, który mocno
mnie zaszokował i po którym poświęciłam trochę czasu na rozkminę czy to na pewno była fikcja czy może jednak
prawda...
Początek (2014)
Doktor Ian Gray (Michael Pitt) jest realistą. Całą swoją naukową karierę
poświęcił badaniu oka. Jego celem jest odtworzenie ewolucji oka, aby wykazać że
stworzenie człowieka przez Boga to kłamstwo, a budowa oka, podobnie jak
wszystkiego innego, jest efektem ewolucji. W jego dążeniach pomaga mu Karen (Brit
Marling), studentka, która razem z nim prowadzi badania. Oko nie jest wyłącznie
przedmiotem pracy Iana. Prywatnie od lat robi ludziom zdjęcia ich tęczówek i
kolekcjonuje je. Dzięki temu poznaje Sofię (Astrid Bergès-Frisbey), dziewczynę
wierzącą w siły wyższe. Mimo, że ich poglądy są tak różne, związują się ze
sobą. Niestety los bywa okrutny, a Ian zostaje sam. Po kilku latach Sofia wraca
do jego życia, ale w sposób zupełnie nieoczekiwany. Aby wyjaśnić swoje
przypuszczenia Ian wyrusza do Indii, gdzie musi odnaleźć pewną małą
dziewczynkę.
Jeśli chodzi o Indie, to w tym filmie niestety nie ma ich za dużo. Z samego
opisu, który czytałam przed seansem spodziewałam się, że przynajmniej połowa
filmu będzie odbywać się właśnie tam, ale jednak nie. Tak naprawdę dopiero pod
koniec filmu akcja się tam przenosi. Wybór miejsca nie był chyba przypadkowy,
ale nie chciałabym zdradzać nic więcej, żebyście mogli przeżywać podobne emocje
jak ja. Trudno coś tutaj więcej skomentować nie zdradzając przebiegu fabuły… „Początek”
totalnie rozwalił mój mózg. Oglądając końcówkę czułam się podobnie jak kiedyś,
kiedy oglądałam film o tym, że chłopak był operowany na żywca, bo znieczulenie
nie zadziałało tak jak powinno (nie mógł się ruszyć, ani nic powiedzieć, ale
wszystko słyszał i czuł). Niestety nie pamiętam tytułu… W każdym razie tutaj
miałam podobne odczucia. Oczywiście wiem, że to fikcja, ale przedstawiona w
taki sposób jakby to wszystko było realne. Rzadko sięgam po takie tytuły, ale
jak już zobaczę to wciska mnie w fotel. Mimo, że Indii w nim niewiele to i tak
polecam serdecznie.
Wysoko oceniany i bardzo
bogato nagrodzony film, który można dwojako interpretować…
Życie Pi (2012)
Piscine Molitor Patel – w skrócie Pi (Suraj Sharma) wychowuje się w Indiach. Jego ojciec jest dyrektorem ogrodu zoologicznego, gdzie Pi spędza mnóstwo czasu w bliskości zwierząt. Chłopiec interesuje się religiami, rozmyśla o życiu duchowym i szuka odpowiedzi na swoje pytania o Boga. Pewnego dnia rodzice informują Pi i jego brata o tym, że zdecydowali przenieść się do Kanady. Podczas morskiej podróży, statek którym podróżują razem ze zwierzętami, tonie. Nastoletni Pi ratuje swoje życie dostając się do szalupy razem z kilkoma dzikimi zwierzętami. Ale czy na pewno to są zwierzęta? Przez 227 dni Pi walczy o przetrwanie na otwartym oceanie, odkrywając przy tym wiele prawd o sobie, żywiołach i o Bogu..
Spotkamy w tym filmie kilku aktorów znanych z kina indyjskiego. Najbardziej
rzuca się w oczy oczywiście niezawodny Irrfan Khan jako dorosły Pi. W roli jego
matki (oczywiście w jego latach dziecięcych) wcieliła się Tabu. Wcześniej jej
nie doceniałam, ale ostatnio zyskała dużo w moich oczach. To świetna aktorka.
„Życie Pi” bardzo wciąga. Ogląda się cały czas z zapartym tchem, mimo że
pozornie nic się nie dzieje. Chłopak jest na łodzi, łódź płynie niewiadomo
gdzie, dookoła tylko woda. Mimo to cały czas spotykają go jakieś przygody.
Niektóre bardzo groźne, inne zachwycają pięknem dzikiej przyrody. Zaskakująca
jest też relacja jaką Pi buduje z tygrysem. Niektórym nie udaje się wychować
sobie zwykłego domowego kociaka, a tutaj widzimy jak między człowiekiem, a
wielkim dzikim kotem rodzi się coś na kształt przyjaźni. Co ciekawe, zdecydowana
większość scen z tygrysem to tak naprawdę efekty specjalne. Aktor grający
głównego bohatera (Suraj Sharma) nawet nie zetknął się na planie z żywym
zwierzęciem. Zaskakujące jest też imię jakie nadano temu zwierzęciu. Richard
Parker. Na początku wydawało mi się to mega zabawne, że tygrys nazywa się jak
człowiek, ale czytając ciekawostki o filmie dowiedziałam się, że to imię i nazwisko
bohatera jednej z książek, gdzie również był rozbitkiem, który uciekł się do
kanibalizmu, aby przeżyć. Wątek kanibalizmu zresztą również pojawia się w „Życiu
Pi”, chociaż dzieje się to raczej w jego warstwie symbolicznej. Swoją drogą,
jak tak sobie usiadłam po seansie i przemyślałam to czym podzielił się główny
bohater pod koniec swojej opowieści to prawie spadłam z krzesła. Uświadomienie sobie
jak tak naprawdę wyglądała jego podróż szokuje mnie nawet dziś.
Kolejną ciekawostką jest fakt, że Suraj Sharma nigdy nie zamierzał brać udziału w przesłuchaniu do tego filmu. Poszedł na casting, aby wesprzeć swojego brata i pokonał ponad 3000 kandydatów do głównej roli. Taki był jego początek, a jego kariera do dziś się rozwija (o czym przekonacie się za moment). Jego brat natomiast nie ma zbyt wielu ról na swoim koncie...
Jaki sport kojarzy Wam
się z Indiami? Mnie chyba najbardziej krykiet i zapasy. A baseball?
Ramię za milion dolarów
(2014)
J.B. Bernstein (Jon Hamm) jest znanym agentem sportowym w USA w dziedzinie
baseballu, który wraz ze swoim przyjacielem Ashem Vasudevanem (Aasif Mandvi)
założył niedawno własną firmę. Niestety interesy nie idą im najlepiej.
Zdesperowany, by znaleźć nowe gwiazdy sportu, J. B. zdaje sobie sprawę, że
Indie, w których mieszka ponad miliard ludzi, mają ogromny i niewykorzystany
potencjał. Inwestor zgadza się przeprowadzić w Indiach konkurs talentów pod
nazwą „Ramię za milion dolarów”, ale warunkiem jest to, że zwycięzcy mają być
gotowi do profesjonalnej gry już w ciągu roku. J.B. pełen nadziei wyrusza więc
do dalekich Indii. Na początku jest oszołomiony ruchem ulicznym, przeludnieniem
i luźnym sposobem prowadzenia interesów przez Indusów. Znajduje jednak współpracowników,
w tym poczciwego Amita Rohana (Pitobash) jako swojego tłumacza. Po długich poszukiwaniach
kandydatów na baseballistów w wielu miastach, zwycięzcami stają się dwaj
młodzieńcy — Rinku Singh (Suraj Sharma) i Dinesh Patel (Madhur Mittal). Chłopcy
są sprawni fizycznie i bardzo sympatyczni, ale pochodzą z małych miejscowości i
ubogich rodzin. Czy będą umieli odnaleźć się w USA?
Fabuła przedstawiona w filmie została oparta na zdarzeniach, które
wydarzyła się naprawdę. Nieco odbiega od realnych zdarzeń, ale chyba każdy film
na faktach już tak ma. W roli Rinku pojawia się tu Suraj Sharma, który zyskał
popularność dzięki roli głównej w opisanym wyżej filmie „Życie Pi”, a Madhura
Mittala (tu jako Rinku) możecie znać między innymi z filmu „Slumdog. Milioner z
ulicy” gdzie grał Salima - brata
głównego bohatera.
Nieraz już tutaj pisałam, że nie jestem miłośniczką filmów sportowych. Nie
to, że ich nie lubię, ale jakoś szczególnie mnie do nich nie ciągnie. To jest przykład
właśnie takiego filmu. I rzeczywiście, nie zrobił na mnie piorunującego
wrażenia. Ot taka opowiastka z morałem. Bardzo fajny jest motyw zetknięcia
Amerykanina z kulturą indyjską i odwrotnie – Indusów z amerykańską. Oba
warianty niosą za sobą sporo komplikacji. Ogólnie fabuła wchodzi lekko, jest
kilka zwrotów akcji, ale nie są one bardzo spektakularne. Film jest ogólnie
pozytywny i bardzo sympatyczny, jednak trochę mi się dłużył. Myślę, że
skierowany jest głównie dla młodzieży, a ja to już jednak stateczna matrona… 😂
Część z Was może zorientowała się, że wszystkie filmy opisane wyżej są dostępne na platformie streamingowej Disney Plus. Nie, to nie jest reklama 😄 Po prostu wykupiliśmy z
mężem subskrypcję, ale nie znaleźliśmy tam zbyt wielu pozycji dla siebie… Postanowiliśmy
więc w ciągu miesiąca obejrzeć wszystko co nas interesuje i zrezygnować z płacenia.
Dlatego właśnie wyszukałam sobie to, co ma Indie w tle i obejrzałam możliwie jak
najszybciej się dało, żeby zdążyć przed pobraniem opłaty za kolejny miesiąc 😋 Chciałam odnaleźć
jeszcze jakiś jeden, żeby dopełnić dzisiejszy post, ale niestety na nic takiego już tam nie trafiłam… Okazuje się, że bliższy jest mi jednak Netflix i właśnie dlatego
ostatni film dzisiejszego zestawienia to gorąca (bo dzisiejsza) premiera dostępna
na tej platformie. I znów pojawia się tutaj Suraj Sharma, który zupełnym
przypadkiem zdominował dzisiejszy post 😃
Sezon ślubów (2022)
Asha (Pallavi Sharda) i Ravi (Duraj Sharma) są Indusami, których
rodziny lata temu wyemigrowały do USA. Ona niedawno zakończyła poważny związek,
rzuciła stabilną pracę i zajęła się działalnością dobroczynną. Bardzo ceni
sobie niezależność, ale jej matka ma dla niej nieco inne plany. Stara się
znaleźć dla córki odpowiedniego męża, najlepiej hindusa. Wykorzystuje do tego
głównie internet i zachęca córkę, by chodziła na śluby bliższych i dalszych
znajomych, gdzie może wreszcie kogoś pozna. Pewnego dnia, na jednym z portali
internetowych znajduje ogłoszenie matrymonialne od chłopaka, który spełnia
wszystkie jej oczekiwania. Po ogromnej rodzinnej kłótni, Asha godzi się spotkać
z chłopakiem pod warunkiem, że będzie to ostatni raz. Kandydatem jest Ravi.
Jego też do tej randki przymusili rodzice. Spotkanie nie wypada najlepiej, ale
Asha i Ravi spotykają się przypadkiem kolejny raz na jednym ze ślubów
znajomych, gdzie postanawiają udawać parę, aby zaznać trochę spokoju i nie narażać się na swatanie przez ich znajomych i krewnych. To sprytne oszustwo udaje im się tak dobrze,
że zamierzają je kontynuować na kolejnych weselach podczas całego sezonu
ślubnego. Okazuje się, że wspólne spędzanie czasu sprawia im coraz większą
przyjemność. Szkopuł w tym, że Ravi nie jest z Ashą do końca szczery…
Bardzo mocno indyjski film, choć produkcji amerykańskiej. Nie oczekiwałam zbyt wiele i nie pomyliłam się. On i ona, wydają się do siebie nie pasować, ale zakochują się w sobie, po
czym następuje jakaś okoliczność, która doprowadza do ich zerwania, tylko po
to, aby potem żyli długo i szczęśliwie 💖 Jest to typowy pomysł na komedię romantyczną i tutaj nie było inaczej. Przyjemny film dla zabicia czasu, ale nie jest to nic ambitnego czy inspirującego.
To co podobało mi się najbardziej to pokazanie ślubów par z różnych kręgów
kulturowych. Stanowiło to tylko tło dla całej opowieści, ale właśnie to urzekło mnie w "Sezonie ślubów" najbardziej i żałuję, że nie zostało bardziej rozwinięte. Czego się jednak
spodziewać po półtoragodzinnym filmie. Nie ma to jak piękne i długie filmy Bollywood 😁
Dokładnie 10 lat po premierze swojego najpopularniejszego (i najlepiej
ocenianego) filmu (mam tutaj na myśli „Życie Pi”), Suraj Sharma dał się
wciągnąć w tą raczej słabiutką komedię romantyczną. Szkoda. Wolałabym go kojarzyć
z bardziej ambitnym kinem, bo zaczął karierę z grubej rury. Ufam, że jeszcze
przyjdzie jego czas 😉
Które z tych filmów już widzieliście, a które dopiero są na waszej liście oczekujących? :)
Komentarze
Prześlij komentarz