Rajma Chawal

Z Rajmą po raz pierwszy spotkałam się w food trucku, który co piątek przyjeżdża pod firmę, w której pracuję. To pyszne wegetariańskie danie z czerwonej fasoli (dokładnie mówiąc to danie nazywa się rajma masala) zdarzało mi się jeść od czasu do czasu. Kiedy więc na Netflixie natrafiłam na tytuł „Rajma Chawal” to brzmiało mi to dość znajomo.

„Rajma chawal” to jeden z ostatnich filmów, w których zagrał nieodżałowany Rishi Kapoor. Zmarł 30 kwietnia tego roku, czyli bardzo niedawno. Przyznam, że nie dowiedziałam się o tym od razu. Dopiero ze trzy tygodnie temu natrafiłam na tą smutną informację. Rishi był bardzo charakterystycznym aktorem. Miał jakiś taki poczciwy wyraz twarzy, chociaż groźne postaci też mu wychodziły. Wiele jego ról od razu stanęło mi przed oczami i czuję ogromny żal, że nowych już nie będzie. Pozostała mi tylko nadzieja, że zrekompensuję sobie tą stratę nadrabiając filmy z nim, których wcześniej nie widziałam.


Taka właśnie była moja motywacja, żeby włączyć „Rajma Chawal” i zasiąść przed ekranem. Nie spodziewałam się cudów, ale po obejrzeniu bardzo pozytywnie oceniam tą produkcję.

Film opowiada o ojcu (w tej roli Rishi Kapoor), którego kontakty z synem  Kabirem są bardzo trudne. Kabir (Aniruddh Tanwar) lubi spędzać czas z przyjaciółmi, rozkręca swój zespół muzyczny, a w domu jest niemalże przyklejony do telefonu i jest ciągle aktywny w mediach społecznościowych. Przez długi czas panowie nie mogą znaleźć wspólnego języka. Zdesperowany ojciec, pod wpływem rady bliskich postanawia założyć sobie profil na jednym z portali i w ten sposób nawiązać kontakt z synem. Niestety Kabir odrzuca jego zaproszenie… Niedługo później za pomocą tego samego portalu odzywa się do niego miła, atrakcyjna dziewczyna, która zwraca mu uwagę na wartości rodzinne i motywuje do poprawy stosunków z ojcem. Pod jej wpływem mężczyźni zbliżają się do siebie. Jak myślicie, kto jest tą dziewczyną? J


Całkiem dobrze bawiłam się oglądając ten film. Nie ma w nim może nic nadzwyczajnego, ale jest to rodzaj kina jaki określiłabym jako „przyjemny, ale bez szaleństw”. Nie ma tutaj wybuchów, nagłych zwrotów akcji, skrajnych emocji, łez czy ataków śmiechu. Mimo to mnie nie znudził i nie mam poczucia zmarnowanego czasu. Rishiego nie oceniam, bo to klasa sama w sobie. Młodzi aktorzy fajnie odnaleźli się w swoich rolach, są autentyczni, potrafią być też zabawni kiedy jest na to czas. Szczególnie dobrze oceniam Amyrę Dastur, myślę że ma szansę na rozkręcenie kariery. Muzyka też na plus, dużo tutaj nowoczesnych rytmów, można powiedzieć, że nawet lekko rockowych, co bardzo leży w moim guście. Szczególnie przemówiła do mnie piosenka „O Farebi” (możecie ją znaleźć również pod tytułem „Goliyaan”). Jest energetyczna, ma w sobie jakieś takie napięcie. Lubię te momenty, kiedy w muzyce ciśnienie narasta, narasta i osiąga mocną kulminację. Tutaj tak właśnie jest ;)

Moja ocena dla filmu to mocne 7/10.

Pokusiłam się dziś o ugotowanie rajmy. Wyszło bardzo smaczne, chociaż nie do końca tego smaku szukałam… niedługo spróbuję raz jeszcze. Jak będę zadowolona, to na pewno wrzucę tu przepis i fotki. Może ktoś z Was też spróbuje indyjskich smaków ;)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kilka memów na poprawę humoru

Sushant Singh Rajput nie żyje

„Love Aaj Kal” x 2