„Little Things” – współczesne Indie nie zawsze tak bardzo tradycyjne

Czy indyjskie seriale mogą podobać się fanom bollywood? A jakże! Czy tylko fanom bollywood? Zdecydowanie nie tylko! „Little things” to pierwszy serial indyjski jaki postanowiłam obejrzeć i nie żałuję. Nie ma tutaj typowej fabuły i teoretycznie wydawałoby się, że jest nudny… Z jakiegoś powodu jednak ciągle go oglądam i nie zamierzam go odpuścić 😉 Jestem na początku 3 sezonu i chciałam się podzielić wrażeniami jeszcze przed końcem 😊

Narodowa kwarantanna nie sprzyja wychodzeniu z domu. W moim korpo (jak w wielu innych) praktycznie od początku pandemii w Polsce mamy zarządzoną pracę z domu. To już ok. 4 miesiące od mojego ostatniego dnia w biurze i nie zapowiada się, żebyśmy mieli wracać w najbliższych tygodniach. Czas tak szybko leci, a wydawałoby się że można w tym czasie nieźle wynudzić ;) Nigdy nie byłam turbo aktywną osobą, lubię spędzać czas w domu z książką czy filmem, albo grając z mężusiem w jakieś gry (ostatnio u nas wielki powrót Eurobiznesu i karcianego remika, czyli oldschoolowo). Hmmm… To takie moje prywatne little things… 😉 Chyba dlatego ta praca na home office nie jest dla mnie aż tak bardzo dotkliwą zmianą. Mówiąc szczerze zaczyna mi to bardzo odpowiadać. Nie wiem czy to dobrze…😳

Praca z domu to też więcej obejrzanych filmów, seriali, przeczytanych książek. Wiadomo – mniej czasu tracę na zbieranie się, dojazd z i do pracy (komunikacja miejska nie zawsze sprzyja), to i czasu na rozrywkę jakby więcej. Czasami nawet i w czasie pracy coś się uda zobaczyć (tylko ciiiiii). Oczywiście nie zawsze się da. Jednak robota musi być wykonana porządnie ;) Chodzi mi tu o dni, kiedy jest troszkę mniej do zrobienia i są to sprawy, które nie wymagają maksymalnego skupienia. Przy zamknięciu miesiąca nie ma w ogóle opcji na żadne rozpraszacze (księgowi wiedzą w czym rzecz ;))! Ale w tych lżejszych momentach chętnie puszczam sobie w tle jakiś film lub serial i zauważyłam, że nie wpływa to negatywnie na moją efektywność, więc korzystam. Taki mały multi-tasking 😆

Właśnie dzięki dodatkowemu czasowi wolnemu miałam okazję poszukać czegoś nowego w tematyce Indii. Na niezawodnym Netflixie trafiłam na serial „Little things”, który jest dla mnie niewątpliwie ciekawym doświadczeniem. Poza lakonicznym opisem, który zapewnił Netflix nie wiedziałam o serialu zupełnie nic. Byłam mega zaskoczona, że odcinki są tak króciutkie (ok. 15 min) a pierwsza seria ma tylko 5 odcinków. Z powodzeniem taki odcineczek mógłby zastąpić blok reklamowy w naszej telewizji 😄 Pierwsza seria była publikowana na youtube na kanale Dice Media (swoją drogą jest tam jeszcze kilka takich mini produkcji, kiedyś się tam chyba zakopię na jakiś czas, żeby poszukać innych perełek), później prawa do produkcji wykupił Netflix i kolejne dwa sezony możemy znaleźć już tylko na tej platformie. Odcinki są już nieco dłuższe, bo trwają około 20-30 minut, ale serial zupełnie nie traci swojego uroku i zachowuje swój charakter.

Serial opowiada o parze młodych, nowoczesnych hindusów, którzy budują swój związek w Mumbaju. Na dobrą sprawę niewiele różnią się od nas, mogliby z powodzeniem mieszkać w Londynie, Nowym Jorku, czy nawet Krakowie. Nie są więc typową bollywoodzką parą jak w tradycyjnych filmach – sami decydują o swoim losie, mieszkają razem, pracują w korporacjach. Oczywiście przewijają się tu też zwyczaje indyjskie, ale to stanowi bardziej tło opowieści. Serial w swojej formie jest bardzo prosty. Główni bohaterowie to Kavya i Dhruv, którzy pod pretekstem bardzo prozaicznych rzeczy (np. co zjeść na kolację, wieczór spędzić w domu czy na imprezie ze znajomymi) prowadzą poważne rozmowy na wiele trudnych tematów. W poszczególnych odcinkach obserwujemy ich zmagania z codziennością, czyli tytułowe małe rzeczy (chociaż wolałabym to tłumaczyć jako „drobne sprawy”). Oglądając „Little Things” wielokrotnie widziałam sytuacje jakby żywcem wyjęte z mojego związku z mężem, co wywoływało na mojej twarzy szeroki uśmiech. Uważam, że to wspaniałe że na dwóch końcach świata młode związki mają podobne problemy i problemiki. Różnimy się, a jednak jesteśmy tacy sami. Dla mnie to wielkie odkrycie 😅

Aktorzy grający głównych bohaterów mają o wiele większy udział w serialu niż to co widać na pierwszy rzut oka. Dhruv Segal, który w serialu nosi swoje prawdziwe imię, jest również autorem scenariusza, natomiast Mithila Palkar (czyli serialowa Kavya) udziela swojego głosu w piosence, która stanowi główny motyw muzyczny. Swoją drogą ta piosenka jest bardzo klimatyczna, niby spokojna, ale ma bardzo optymistyczny wydźwięk. Polecam bardzo 🎵


Od razu mówię, że jeżeli ktoś potrzebuje w serialach napięcia czy dużych emocji to tutaj tego nie znajdzie zbyt wiele. Nie ma wielkich historii, zwrotów akcji i moralizowania. Serial jest raczej jak podglądanie przez dziurkę od klucza codziennego życia dwójki młodych ludzi. Ich przeżycia są zachętą dla odbiorców, żeby doceniać drobne zdarzenia, które spotykają nas na co dzień, cieszyć się nimi i nie zrażać się, jeśli coś nie idzie po naszej myśli. Bohaterowie też nie mają tak zupełnie lajtowego życia, czasami cierpią i płaczą. Otrzepują się jednak, wyciągają wnioski i dalej razem idą przez życie. Warto to wdrożyć u siebie. Ja bardzo się staram tak robić, chociaż moja tendencja do rozpamiętywania dawnych porażek nie daje się łatwo pokonać 😄 Cieszę się, że serial „Little Things” dał mi kolejną motywację do dostrzegania i doceniania małych przyjemności. Teraz np. jestem przeszczęśliwa, bo mój storczyk pięknie zakwitnął, a w ogóle to mam urlop i jest wspaniale! 😁

A jakie są Wasze little things? ;)

Teraz czekam na ciąg dalszy losów Kavyi i Dhruv... 


Moja ocena: 

7/10


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kilka memów na poprawę humoru

Sushant Singh Rajput nie żyje

„Love Aaj Kal” x 2