Samotna podróż do Indii, czyli „Blondynka nad Gangesem”
Samotna podroż kobiety do Indii wydaje mi się nie lada odwagą. Tym bardziej w momencie, kiedy wszystkie plany zostają przekreślone i trzeba działać spontanicznie. Któż inny mógłby się na to wszystko zdecydować jak nie Beata Pawlikowska. Dziś opowiem wam o moich wrażeniach po przeczytaniu książki „Blondynka nad Gangesem”.
Ostatnie posty były związane z filmami, dlatego postanowiłam zrobić taki mały przerywnik od świata bollywood. Dziś będzie troszkę książkowo J W ostatnim czasie doceniłam bardzo audiobooki, dzięki którym mimochodem w czasie codziennych obowiązków czy leżąc już w łóżku nadrabiam wiele zaległości literaturowych. Nie może się to jednak równać z prawdziwą, papierową książką. Jakiś czas temu spojrzałam na półkę i sięgnęłam po lekko już przykurzoną i zapomnianą książkę Beaty Pawlikowskiej „Blondynka nad Gangesem”. Kupiłam ją już dość dawno (myślę, że ok. 8 lat temu, albo i więcej), ale wtedy strasznie wkurzał mnie styl autorki, mnóstwo wtrąceń z przemyśleniami psychologiczno-filozoficznymi. Chyba za młoda byłam na to, żeby je wtedy zrozumieć. Szybko więc książkę tę porzuciłam niedoczytaną do końca i nie wracałam już do niej. Do teraz. Tym razem przeczytałam ją bardzo szybko, bo w jakieś 2-3 dni. Nie wiem czemu kiedyś miałam tak wielki problem z jej czytaniem. Nadal nie jestem fanką filozoficznych rozważań pani Pawlikowskiej, chociaż muszę przyznać, że z jakąś częścią jej myśli mogłabym się zgodzić. Z innymi natomiast mocno bym się spierała, ale teraz przynajmniej jestem w stanie je zrozumieć. No ale nie o to mi chodziło, kiedy zaczynałam czytać. Myślałam, że dowiem się czegoś o tym jak wygląda podróż do Indii, jak żyją mieszkańcy tego kraju i jak odnalazła się tam Europejka.
Książka przede wszystkim opowiada o nie do końca planowanym pobycie w Indiach. Pani Beata planowała podróż do Bangladeszu, ale na skutek splotu różnych wydarzeń i komplikacji nie udaje jej się tam dotrzeć i zostaje w Indiach, które miały być wyłącznie krajem przesiadki na inny samolot. Zastanawia mnie trochę jak taka doświadczona podróżniczka mogła popełnić, aż tyle błędów, które ją do tego doprowadziły. Pewnie to kwestia spontanicznej decyzji, ale nadal to trochę dziwne... W każdym razie nie dotarła do celu podróży i postanowiła zostać w Indiach. Czytamy więc o podróży typowym indyjskim pociągiem, indyjskiej herbacie i specyfice indyjskich hoteli. Przez sporą część książki towarzyszymy autorce w kursie medytacji, na którym zostaje niemalże uwięziona. Wyobraźcie sobie, że zostajecie zamknięci z obcymi ludźmi w obskurnym budynku, bez dokumentów, telefonu i możliwości rezygnacji i wyjścia do prawdziwego świata. Gdybym znalazła się w takiej sytuacji to nie wiem co bym zrobiła… Pewnie zapłakałabym się tam na śmierć! Pani Beata Pawlikowska zachowała jednak trzeźwy umysł i udało jej się stamtąd uciec. Później spędza czas już w o wiele milszych okolicznościach.
Wydanie, które posiadam jest bardzo proste, ma bardzo cienkie, brązowawe kartki i ilustrowane są niewielką ilością czarno-białych zdjęć dość kiepskiej jakości oraz przerywnikami w postaci odręcznych rysunków autorki opatrzonych krótkimi komentarzami. Język jakim posługuje się autorka jest bardzo prosty, często nawet kolokwialny. Jak mówi opis książki na tylnej okładce, więcej zdjęć można podobno obejrzeć za pomocą pewnej aplikacji, ale niestety ta opcja u mnie nie działa… L Może to kwestia tego, że książka była kupowana tak dawno. Byłam tym bardzo zawiedziona i czytałam w Internecie, że więcej osób ma z tym problem. Jest to więc duży minus. Odkryłam jednak, że na stronie internetowej pani Beaty Pawlikowskiej można zobaczyć te zdjęcia. Nie wiem czy wszystkie, ale i tak jestem już w miarę usatysfakcjonowana i trochę wybaczam to, że aplikacja się nie sprawdziła ;)
Sięgając po „Blondynkę nad Gangesem” miałam oczekiwania nieco inne od tego co zaserwowała mi lektura. Beatę Pawlikowską kojarzę przede wszystkim jako ciekawą świata podróżniczkę i myślałam, że w jej książce znajdę więcej o indyjskich obyczajach, życiu codziennym, miejscach które warto zobaczyć i o ich historii. Zetknęłam się jednak z czymś co nazwałabym rodzajem pamiętnika, który opisuje samotny pobyt pani Pawlikowskiej w Indiach, o tym co, gdzie, kiedy i jak robiła, a przede wszystkim co o tym myślała. Nie mówię, że nie jest to ciekawe, ale liczyłam na coś innego. Nie żałuję jednak czasu poświęconego na jej czytanie. Pozwoliła mi ona wczuć się trochę w klimat Indii i po raz kolejny uświadomiła jak inny jest tamten świat. Jednak do wyjazdu tam mnie nie zachęciła… J
Jest to pierwsza książka Beaty Pawlikowskiej jaką było mi dane przeczytać. Czy sięgnę po coś więcej? Nie wiem. Możliwe, chociaż na pewno nie będą to jej książki o samorozwoju J
Moja
ocena:
5/10
Kiedyś zaczytywałam się w takie podróżnicze książki, żeby poczuć ten klimat Indii choćby z kartek. Jakbyś miała ochotę coś jeszcze poczytać, to pamiętam, że bardzo podobała mi się książka Marzeny Filipczak "Jadę sobie. Azja. Przewodnik dla podróżujących kobiet". Tam jest nie tylko o Indiach, ale wciąż warto się zapoznać.
OdpowiedzUsuńHej! Dzięki wielkie za rekomendację ;) Spotkałam się gdzieś już z tą książką, widziałam nawet, że jest jej kontynuacja (jeśli można to tak nazwać). Ja niestety póki co mam od męża zakaz kupowania nowych książek do momentu aż przeczytam te, które mam... Myślę, że wkrótce ten zakaz złamię i wtedy bardzo możliwe, że "Jadę sobie. Azja. Przewodnik dla podróżujących kobiet" znajdzie się na mojej półce, a recenzja na blogu :)
Usuń