„Sardar Ka Grandson” – nie przyszła babcia do domu, dom przyszedł do babci
Kilka dni temu na Netflixie pojawiła się kolejna indyjska nowość. Film, który ciężko mi zakwalifikować do jakiejkolwiek kategorii na 100%. Ja osobiście w głowię wkładam go w szufladkę "rodzinny melodramat" i "komedia familijna". Skrajność? Jak najbardziej. Tak jak całe Indie. „Sardar Ka Grandson”, bo o nim mowa, podobał mi się o wiele bardziej niż się spodziewałam. Chcecie wiedzieć dlaczego?
Nie wiem jak to możliwe, że tak szybko po dodaniu ostatniego posta już powstał drugi (zwłaszcza, że napisany jest już kolejny i tylko czeka na swoją kolej). Chyba mam jakiś wiosenny przypływ weny i oby jak najdłużej J Do obejrzenia „Sardar Ka Grandson” skłoniła mnie przede wszystkim obsada, a właściwie jeden aktor wcielający się w główną postać czyli Arjun Kapoor. Polubiłam go już dużo wcześniej, a najbardziej podobał mi się w „Ki and Ka”. „Sardar Ka Grandson” zrobił na mnie na tyle duże wrażenie, że już w trakcie oglądania robiłam sobie o nim notatki, a później stwierdziłam, że jest o nim jeszcze bardzo mało po polsku i warto coś niecoś do Internetów wpuścić 😀
Film opowiada historię Amreeka (Arjun Kapoor), który na co dzień żyje w Stanach Zjednoczonych (Amreek z Amryki) i prowadzi tam firmę przeprowadzkową razem ze swoją dziewczyną Radhą (Rakul Preet Singh). Na skutek wielu nieporozumień, rozstają się i Amreek mocno to przeżywa. Na prośbę rodziny przyjeżdża do Indii, aby spędzić ostatnie chwile z dobiegającą kresu życia babcią. Okazuje się, że Amreek jest kochającym wnukiem, który postanawia spełnić ostatnie życzenie swojej 90-letniej babci. Babcia Sardar (Neena Gupta) bardzo chce przed śmiercią ponownie zobaczyć swój dom w Lahore. Marzenie jak marzenie, wydaje się nic takiego. Wraz z rodziną mieszka obecnie w Amritsarze, a od Lahore dzieli ją ok. 50 km w linii prostej. Mimo to jest to bardzo trudne zadanie. Lahore zostało wcielone do Pakistanu, a osoby identyfikujące się jako Indusi przeprowadzili się na teren Indii - tak było też z filmową bohaterką. Przekroczenie granicy też nie powinno być aż tak trudną sprawą, niestety pakistańska ambasada odmawia jej wizy (na starość stała się trochę niesforna) i wydaje się, że nie uda się jej już przed śmiercią zobaczyć ukochanego domu. Amreek wpada wtedy na niesamowity pomysł. Skoro babcia nie może pojechać do swojego dawnego domu, to niech dom przyjedzie do niej! Z pomocą swojej byłej partnerki, Radhy, sprowadza dom z na indyjską stronę Pendżabu, aby babcia Sardar mogła ponownie poczuć się w nim jak spełniona, młoda żona u boku ukochanego męża.
W trakcie filmu kilkukrotnie przenosimy się do wspomnień babci Sardar, dzięki czemu wiemy jak trudna była historia jej życia. W rolach młodej Sardar i jej męża Gurshera w ramach gościnnego występu pojawili się Aditi Rao Hydari i John Abraham. John Abraham zresztą jest jednym z producentów tego filmu.
Bardzo wzruszająca byłą dla mnie scena, kiedy babcia opowiada wnukowi o tym jak tęskni za swoim zmarłym mężem i domem który razem stworzyli. Dotyka mnie to bardzo, bo sama bardzo mocno przywiązuję się do miejsc, a szczególnie do tych w których mieszkam. W Krakowie miałam już dwa miejsca zamieszkania, teraz jest trzecie, też nie na stałe. Każde z nich w głowie nazywam swoim domem, a przecież były one tylko tymczasowe, wynajmowane, a teraz mieszkają tam obcy ludzie. W obecnym też tak zresztą będzie. Łezka mi się jednak w oku kręci jak przypominam sobie różne wydarzenia z miejsc w których mieszkałam. A o rodzinnym domu to nawet nie ma co mówić, bo to już w ogóle skarbnica wspomnień ;) Dlatego też jakoś łatwo było mi wczuć się w sytuację, w której Sardar tęskni za miejscem, w którym przeżyła wiele ważnych (szczęśliwych i tragicznych) dla siebie chwil.
W „Sardar Ka Grandson” oglądamy dość często naprawdę ładne kadry z Amritsaru. Miasto zostało założone przez Rama Dasa – czwartego z jedenastu guru sikhów. Znajduje się w nim najważniejszy obiekt ich kultu – Złota Świątynia, w której przechowywany jest oryginał świętej księgi sikhów. Czytałam o nim kiedyś dużo, stąd właśnie kojarzyłam już to miejsce i przyjemnie było mi na nie popatrzeć.
Tytuł filmu jest jaki jest. W sumie nie jest jakoś specjalnie wyszukany czy zachęcający, no ale może być. Na razie nie doczekał się polskiego tłumaczenia. Na Netflixie możecie go znaleźć pod tytułem angielskim „Sardar’s grandson” czyli „wnuk Sardar”. Pierwotnie tytuł miał być inny. „Chale Chalo” co oznacza „trzymaj się”, „tak trzymaj”. Myślę, że miało to być nawiązanie do tego, że Amreek szybko rezygnuje z wysiłku, drobne niepowodzenia skłaniały go do poddawania się. W sytuacji jakiej się podjął nie było miejsca na porażkę.
Gatunek filmu nie da się łatwo określić. Historia z pozoru może wydawać się melodramatem rodzinnym, ale nie nadano mu wyłącznie takiej formy. Ma mnóstwo elementów komediowych i faktycznie chyba przez większość czasu nią jest. W teorii nie do końca to połączenie do mnie przemawia. Ciężko mi pojąć jak w można takie skrajnie różne gatunki łączyć. Oczywiście powinnam się już nauczyć, że w Indiach to normalka (zresztą tego typu zachodnie filmy też się zdarzają), ale nadal nie chce mi się to zmieścić w głowie... Moim zdaniem tutaj wyszło to jednak bardzo dobrze.
Z tego co udało mi się wyczytać to film nie ma póki co najlepszych recenzji. Zarzuca się mu, że zbyt płytko podchodzi do problemu podziału Indii, bohater się nie rozwija, a Arjun Kapoor ma cały czas taki sam wyraz twarzy. Dla mnie to był bardzo ciepły film ze śmiesznymi momentami do pośmiania się, ale też pełen wzruszeń. Arjun Kapoor może faktycznie nie zachwycił mnie tak jak tego oczekiwałam, ale za to bardzo podobała mi się Neena Gupta jako babcia Sardar. Nie do końca pojmuję więc dlaczego został tak surowo oceniony. Dowiedziałam się z niego też, że ogórki trzeba jeść do wszystkiego (może być np. raita), a Indusi również wieszają magnesy na lodówce tak jak ja 😁
Moja ocena:
8/10
🔆🔅🔆🔅🔆
Jeszcze na koniec chciałam podzielić się z Wami swoimi planami na nadchodzący czas. Uniwersytet Jagielloński i Koło Naukowe Indologów UJ zorganizowali Dni Indyjskie w formie całkowicie online. Niezmiernie mnie to cieszy, bo kiedy takie wydarzenia działy się na żywo zwykle moje lenistwo wygrywało, albo nie miałam z kim na nie pójść i rezygnowałam o nich. Teraz planuję wziąć udział w dużej części wykładów, a mam nadzieję, że chociaż część z nich będzie też do odtworzenia później w razie gdybym coś przegapiła. Zachęcam was również do uczestnictwa. Na pewno warto (udało mi się już być na kilku wydarzeniach organizowanych przez to koło naukowe i były one dla mnie niezwykle ciekawe i inspirujące). Plan na najbliższe półtora tygodnia znajdziecie na grupie fejsbukowej Koło NaukowegoIndologów UJ. Zapraszam 😄
Komentarze
Prześlij komentarz