Spokojna niedziela z filmem "Drive"
Wczorajsza niedziela była niemal wymarzona 😊 Mam tę przyjemność bycia żoną fajnego faceta, który stara się moje zainteresowanie szanować i daje się też czasami w nie troszeczkę wciągnąć. Tak stało się z moim ulubionym indyjskim daniem - butter chicken. Szczerze je pokochał, chociaż nie chce się do tego przyznać 😄 Raaaany jak my uwielbiamy jeść to danie! Najbardziej nam smakuje z czosnkowym naan i tak jemy najczęściej.
W sobotę wieczorem mój luby zapowiedział mi, że ma plan na niedzielę. Otóż – rano do kościółka, potem klasycznie po mszy na wybory (mamy głos, więc go używamy!), następnie zamawiamy butter chickena, żebym nie musiała obiadu robić, potem spacerek, a jak będę grzeczna to możemy wieczorkiem jakiegoś bollywooda nawet obejrzeć. Domyślacie się pewnie, że starałam się być bardzo grzeczna i udało się! Zasłużyłam na bollywooda 😆
Mój wybór padł na „Drive”, bo mój luby też był przecież bardzo dobry dla mnie, więc nie chciałam go dręczyć 4-godzinnym romansidłem. Stwierdziłam, że to taki bardziej „męski” film i powinien dać radę. Szału nie było, bo część filmu przespał, ale miał dobre chęci 😀
„Drive” to kolejny z opisywanych przeze mnie filmów, który możecie znaleźć na Netflixie z polskimi napisami. Chciałam bardzo zobaczyć coś ze zmarłym niedawno Sushantem i przypomnieć go sobie (o jego śmierci dowiecie się w moim poście "Sushant Singht Rajput nie żyje") Dziwnie się tak na niego patrzy z myślą, że już w niczym nowym nie zagra… Taki talent, kurcze… Smutno 😢
Jeżeli chodzi o film, to od razu mówię że na mnie mega wrażenia nie zrobił. Może właśnie dlatego, że nie do końca mój styl. Klasyka bollywood bardziej do mnie przemawia. Tutaj historia w istocie ciekawa (trochę czułam klimat Dhoom) – skorumpowana władza, przebiegły złodziej, wyścigi uliczne – kto kogo oszuka? Na początku oglądałam z ogromną ciekawością. Szczerze powiem – kibicowałam złodziejom! Pomysły na kradzież mieli zacne (numer z kamerą MISTRZOWSKI!). Bardzo fajna rola Sushanta Singha Rajputa i równie dobra Jacqueline Fernandez. Przyznaję, że zakończenie mnie zaskoczyło, tym bardziej że dosłownie chwilę wcześniej pomyślałam, że zaskakujący ten zwrot akcji na koniec (okazało się, że to nie był jednak koniec… 😁). To zdecydowanie na plus.
Jeśli chodzi o minusy, to wydaje mi się, że twórcy filmu za bardzo chcieli dorównać zachodnim produkcjom, typu „Szybcy i wściekli”. Wyszła taka lekka karykatura… Mocno bawiły mnie niektóre sceny wyścigów ulicznych, które wyglądały jak z gry komputerowej i to takiej średniej jakości. Bardzo skąpy był też mój ulubiony element boollywoodu, czyli muzyka. Dosłownie kilka piosenek, ale żadna z nich mnie nie porwała, mimo że dwa teledyski bardzo efektowne. Noooo, od biedy mogłabym uznać, że „Prem Pujari” wyróżnia się trochę bardziej. Podobał mi się układ taneczny w wykonaniu głównych bohaterów. I kolejny minus - chłop mój jednak zasnął… Znaczy, że nie było aż tak ciekawie. Z mojego punktu widzenia też powiem, że cieszę się że trwał tylko 2 godzinki. Dłużej mogłabym nie wytrwać 😉
Podsumowując – nie żałuję poświęconego czasu, chociaż raczej do tego filmu nie będę już wracać. Uważam, że nie jest to film dla ludzi dopiero poznających świat bollywood, ale dla wszystkich fanów pozycja warta obejrzenia.
Moja ocena: 5/10
Za to butter chicken i miły dzień oceniam na 10+! 😋😄
Komentarze
Prześlij komentarz