Każdy ma swoje Indie, czyli „Moje Indie” Jarosława Kreta
Domyślam się, że kojarzycie wesołego „pogodynka” Jarosława Kreta. Nie wszyscy jednak wiedzą, że ten radosny jegomość uwielbia podróże i pisuje też o nich książki. Jedna z nich wpadła mi w ręce już dawno temu i otworzyła mi wtedy oczy na wiele spraw, których w filmach indyjskich nie rozumiałam. Do książki tej mam jakiś dziwny sentyment, chociaż wiem, że arcydziełem literackim nie jest. Wróciłam do niej po latach i spieszę do was ze swoją recenzją.
Wiem, że ostatnio kiepsko mi wychodzi regularne dodawanie wpisów. Życie
przyniosło mi trochę zmian i momentami nie nadążam J Chociaż myślę, że to zmiany na lepsze, to mimo wszystko wiąże się to dla
mnie ze stresem, stąd słaba wena… Może dlatego potrzebuję trochę więcej spokoju i
częściej sięgam po książki niż kolejny film. Zaowocowało to właśnie dzisiejszą
notką o książce „Moje Indie”.
W czasach, kiedy stawiałam swoje pierwsze kroki w odkrywaniu piękna Indii w
filmach bollywood, książka „Moje Indie” była dla mnie wielkim skarbem. Miałam
wtedy kilkanaście lat i przyuważyłam ją pewnego dnia na półce z książkami w…
Biedrze. Nie, nie pomyliło mi się. Na 100% kupiłam ją w Biedronce i łyknęłam ją
w jedno popołudnie. Mnóstwo zawartych w niej informacji było dla mnie totalną
nowością i pozwoliły mi zrozumieć wiele kwestii, których wcześniej jedynie się
domyślałam z kontekstu filmowego. Po kilku miesiącach przeczytałam ją jeszcze
raz i nadal była dla mnie skarbnicą wiedzy. Później długi czas przeleżała na
półce i chociaż zdarzało mi się do niej z sentymentem zaglądać, to jednak nie
zabrałam się za czytanie jej kolejny raz. Zdarzyło mi się z nią nawet zapozować,
czego efekt poniżej 😅😅😅 Kilka tygodni temu przyszedł czas na powtórkę lektury.
Jarosław Kret jest znany jako dziennikarz i prezenter telewizyjny. Z
wykształcenia jest orientalistą, a z pasji podróżnikiem. Dużo mówiło się o nim
w kontekście jego burzliwych związków i rozstań z kobietami. Spotykał się między
innymi z indyjską aktorką Tannishthą Chatterjee, o której zresztą wspomina
trochę w książce „Moje Indie”, chociaż mówi tam o niej jako o przyjaciółce.
Pewnie dlatego, że pisząc tą książkę był już związany z inną kobietą - Agatą
Młynarską (nawiasem mówiąc jej też zadedykował tą książkę, więc chyba nie mógł
nazywać tam Tannishthy swoją „byłą partnerką”).
Autor wspomina w książce, że przebywając w Indiach często mieszkał w
rodzinie Tannishthy i poznawał tam życie Indusów z tych trochę wyższych sfer.
Wprowadzili go oni w świat tradycji i obyczajów Indyjskich. Czytając książkę
zastanawiałam się, dlatego nie kojarzę tej aktorki. Okazuje się, że grywa ona w
raczej niezależnych produkcjach, nierzadko nawet w produkcjach zagranicznych.
Przymierzam się do dwóch filmów z jej udziałem, jak je obejrzę to ujmę je
prawdopodobnie w którymś z kolejnych postów z cyklu Filmy z Indiami w tle (a
tymczasem zapraszam na część pierwszą i część drugą).
Wracając jednak do książki, nie jest ona typowym opisem jednej czy kilku
podróży autora do Indii. Owszem, jest zapisem wspomnień z kilku wyjazdów
Jarosława Kreta do tego kraju, ale nie jest zachowany chronologiczny porządek
zwiedzania i doświadczeń. Poszczególne rozdziały to raczej wybrane wspomnienia,
przygody i przemyślenia w dość losowej kolejności. Można by w sumie książkę tę
czytać wybierając sobie rozdział, na który akurat ma się ochotę i nie traci się
nic ze zrozumienia treści. Można to chyba uznać zarówno za zaletę jak i wadę
tej książki. Mi osobiście średnio to odpowiada. Wolę, kiedy książka ma jakąś
fabułę, ciągłość, zależności przyczynowo-skutkowe. Tutaj tego nie
doświadczycie.
W książce sporo możecie dowiedzieć się sporo o życiu hindusów, ich
zwyczajach takich jak aranżowane małżeństwa czy jak obchodzą niektóre swoje
święta, znajdziecie odpowiedź na pytania dlaczego krowa w hinduizmie jest święta i do czego mogą przydać się krowie
placki, poznacie historię niektórych indyjskich zabytków oraz dowiecie się kim
są hijra. Wśród takich, dość oczywistych dla fanów Indii spraw, pojawiają się
też informacyjne perełki, np. rozdział o maharadży, który podczas II wojny
światowej zaopiekował się polskimi sierotami. Styl pisania autora jest bardzo
prosty, używa często języka potocznego. W tego typu książce jest to jak
najbardziej w porządku. Trochę przeszkadzały mi natomiast powtórzenia, które
pojawiały się bardzo często.
Tym razem czytanie książki „Moje Indie” zajęło mi kilka wieczorów. Nie
czytałam jednak codziennie, dlatego przeciągnęło się to na jakiś miesiąc. Po
raz kolejny przeniosła mnie do Indii i pozwoliła, na odległość oczywiście, poczuć
chociaż trochę klimat zwykłego życia w tamtym kraju. Tym razem zabrakło jednak
tego zachwytu, którego doświadczyłam za pierwszym razem. Wtedy była to
fascynująca podróż do kraju moich ulubionych filmów. Dziś jednak oceniam ją
dużo bardziej krytycznie. Myślę, że jest dużo ciekawszych i bardziej treściwych
pozycji o tematyce indyjskiej. Niebawem postaram się przedstawić kolejne
propozycje. Tymczasem, głównie ze względu na sentyment, „Moje Indie” dostają
ode mnie szósteczkę J
Moja ocena:
6/10
Komentarze
Prześlij komentarz