Lipiec jak z filmu – „Czasem słońce, czasem deszcz”

Jakiś czas temu uświadomiłam sobie, że w życiu nigdy nie ma spokoju. Bywają lepsze i gorsze chwile, które przeplatają się wzajemnie i wywołują mnóstwo emocji. Nawet kiedy jest dobrze to w pamięci pozostają te trudne sprawy i ich konsekwencje. Trudną sztuką jest ogarnięcie tego wszystkiego… Takie spojrzenie na ludzki los prezentuje film "Czasem słońce, czasem deszcz" – film pełen wzruszeń, kolorowy, z dużą ilością muzyki i tańca. Stał się dla wielu osób ikoną bollywood. Moim zdaniem słusznie, bo rzeczywiście to dzięki niemu poczułam magię Indii i tamtejszego kina. Jednakże z perspektywy czasu umiem też dostrzec pewne mankamenty tego kultowego filmu 😀

Lipiec mamy jaki mamy… Widziałam gdzieś w internetach mema w stylu „Pozdrawiam wszystkich, którzy wzięli urlop w ten jesienny lipiec”. Tak, to mnie pozdrawiali 😒 Jestem właśnie po… 😔 Chociaż w sumie ostatni tydzień był bardzo ładny 😄Zdążyłam jednak zaliczyć niejeden spacer w deszczu, ale i palące słońce, na którym przypiekłam sobie trochę skórkę i właśnie ją zrzucam 😂 Wciąż mamy czasy koronawirusowe, dlatego urlop z mężem spędziliśmy bez żadnego wakacyjnego wyjazdu, ale raczej na luzie. Jeden tydzień spędziliśmy w moich rodzinnych stronach, drugi już w Krakowie. Odbyliśmy kilka jednodniowych wycieczek po okolicy, załatwiliśmy też kilka spraw, na które zawsze brakowało czasu. Paradoksalnie więc miałam dużo mniej (!) czasu na oglądanie filmów, czytanie newsów i pisanie postów (przyznaję się – ostatnie posty były napisane wcześniej i tylko dodane na szybkości, żeby zachować względną regularność J)… Udało mi się jednak w weekend znaleźć czas na powrót do początków, czyli film „Czasem słońce, czasem deszcz” (i przysięgam, że ten post jest świeżutki i cieplutki).

Jest to pierwszy film rodem z bollywood, który widziałam. Wspominałam o tym w moim wstępie do blogowania. „Czasem słońce, czasem deszcz” to polski tytuł, który oddaje huśtawkę ludzkiego życia w lekko metaforyczny sposób. Producenci byli jednak bardziej dosłowni i tytuł oryginalny „Kabhi Khushi, Kabhie Gham” (K3G) tłumaczony literalnie to „Sometimes there is joy, sometimes there is sorrow” czyli „Czasami jest radość, czasami jest smutek”.

Tym razem obejrzałam "Czasem słońce, czasem deszcz" na Netflixie. Wiedzieliście, że jak w ustawieniach konta po zmianie języka na angielski można znaleźć dużo więcej filmów bolly? Oczywiście bez polskich napisów, ale jak już znacie dany film i choć trochę kojarzycie po angielsku to można spróbować 😄

Nad fabułą nie będę się zbyt długo rozwodzić, bo zapewne wszyscy już go widzieliście 😉 Tak w telegraficznym skrócie (dla tych, którzy może jednak nie mieli okazji tego filmu obejrzeć) - film opowiada o niezwykle bogatej rodzinie, mieszkającej w Indiach. Są ze sobą zżyci, ale w ich losy wkrada się rodzinny spór – jeden z synów postanawia pobrać się z dziewczyną z niższej klasy społecznej, co spotyka się ze sprzeciwem ojca, który wyrzuca go z domu. Ten bierze sobie jego słowa do serca i razem z wybranką wyjeżdża do Londynu i nie utrzymuje kontaktu z rodziną. Po latach młodszy z braci dowiaduje się co było przyczyną rozpadu rodziny i postanawia doprowadzić do pojednania.

Muszę przyznać, że w czasie kiedy byłam nastolatką i moja fascynacja Indiami była jeszcze świeża, K3G jawiło się w mojej głowie jako wzór filmu bollywood, którego nie był w stanie przebić żaden inny. Bardzo dużo nastrojowej muzyki i wiele pięknych, emocjonalnych scen. Oglądałam go wtedy kilka razy i za każdym razem byłam zachwycona. Dziwna rzecz, że po obejrzeniu go teraz, jakoś inaczej na niego patrzę… Może to kwestia mojego wieku i innego postrzegania świata? Oczywiście jak zawsze nie byłam w stanie powstrzymać łez w wielu momentach, a nogi rwały mi się do tańca podczas ulubionych piosenek. Uwielbiam Kajol jako Anjali i to jeszcze w połączeniu z SRK to już w ogóle bombeczka (chociaż nie darzę go jakąś miłością, to jednak mam do niego dużą sympatię). Amitabh i Jaya Bachchan moim zdaniem wypadli przekonująco w roli rodziców i oceniam ich również bardzo dobrze. Ale już Kareena Kapoor w roli Poo i Hritrik Roshan jako Rohan nie wzbudzili już we mnie tak ciepłych uczuć. Postać Poo jest bardzo pretensjonalna i wręcz irytująca. Może jest to nawet zabawne, ale jakoś tak za dużo tego dziwnego tonu… Mimo że lubię Kareenę jako aktorkę, to jej pierwsze role moim zdaniem są delikatnie mówiąc - średnie. Hritrikiem kiedyś byłam zauroczona, ale może moja niespełniona miłość do niego sprawiła, że teraz nie miałam już tak wielkiej przyjemności z oglądania go. Taki jakiś lalusiowaty 😕 Tym razem też jakoś ubodło mnie to wielkie bogactwo rodziny Raichandów i (wydaje mi się) nierealistyczne podejście do wielu tematów. Trochę za duży przepych jak dla mnie, za mało tutaj codzienności z którą widz mógłby się utożsamić. Taka jedna wielka bajka. I wcale nie mam na myśli, że to źle. Taki typ filmu i już. Ja lubię bajki 😊 Obejrzałam go z ogromną przyjemnością i wielkim sentymentem i prawdopodobnie jeszcze nieraz będę do niego wracać 😃

   

Moja ocena: 10/10

Jak widzicie, mimo kilku krytycznych uwag wciąż daję mu najwyższą notę. Chyba sentyment wygrywa z chłodną kalkulacją 😁

W związku z tym, że „Czasem słońce, czasem deszcz” jest już uważany za klasyk - wymaga chyba jeszcze sporo uwagi. W tym tygodniu pojawi się jeszcze jeden wpis z ciekawostkami z filmu 😀

[Edit 09.08.2020] Udało mi się znaleźć i opisać aż 18 ciekawostek! Zapraszam do czytania 😊

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kilka memów na poprawę humoru

Sushant Singh Rajput nie żyje

„Love Aaj Kal” x 2