„JugJugg Jeeyo” – miłość i kompromis

Dwie pary, różny staż związkowy, a jednak podobne rozterki. Czy to może dziedziczne? Dziś wjeżdża do Was świeżutka recenzja najnowszego filmu "JugJugg Jeeyo", prawie prosto z kina! Zapraszam 😉


Jeszcze nie minął miesiąc od kiedy pisałam Wam, że żałuję przegapienia kinowych seansów „RRR”, a już udało mi się trafić do kina na inny indyjski film. Tym razem zaparłam się łokciami, że „JugJugg Jeeyo” już nie przegapię. Wczoraj w Krakowskim Kinie Kijów miałam okazję być na pierwszym z serii seansów tego filmu. Kraków zwlekał trochę z terminem, bo w innych dużych miastach premiera miała miejsce już kilka dni temu, ale co się odwlecze to nie uciecze.

Światowa premiera odbyła się już 24 czerwca. W Polsce niektóre kina studyjne zdecydowały się wypuścić „JugJugg Jeeyo” na ekrany już 8 i 9 lipca, potem Kino Helios w wielu miastach grało go od 11 lipca, a 21 lipca doczekałam się i w Krakowie. Możliwość ucieszenia się indyjską premierą filmową daje co jakiś czas Kino Kijów, raz zdarzyło mi się być na czymś w Kinie Ars (niestety już nieistniejącym, ale mam nadzieję, że jeszcze wróci… Był tam świetny klimat!), ostatnio „RRR” pojawiło się w sieci „Cinema City”, a Heliosa niestety nie mamy. Tym bardziej - dzięki niebiosom za Kino Kijów! 😄😇 Bardzo się ucieszyłam, że pojawiła opcja zobaczenia filmu indyjskiego na dużym ekranie. To jest zupełnie inna jakość niż ekran telewizora czy laptopa. Tak więc wczoraj tuż po pracy (i dumna z zakupionych biletów) pognałam na seans. Po drodze spotkanie z mężem i szybkie szamanko, a potem biegusiem do kina. Tak, namówiłam męża na seans ;) Czy mu się spodobało to już opowiem za momencik 😀



Do kina wpadliśmy dosłownie minutę przed startem filmu. Od razu zauważyłam, że niewiele osób się tam kręci i rzeczywiście, na sali było prawie pusto… Nie liczyłam dokładnie, ale szacuję, że było około 20 osób, a przecież miejsc jest całkiem sporo. Wśród widzów było chyba nieco więcej Indusów niż Polaków, ale proporcje nie były jakoś mocno zaburzone. Prawdę mówiąc trochę mnie to zdziwiło. Kiedyś częściej bywałam w kinie na indyjskich filmach i bywało wtedy zdecydowanie więcej Indusów i w ogóle więcej ludzi. Może tym razem pora nie była trafiona. Seans rozpoczynał się o 17:30 i sama nieźle musiałam się nagimnastykować, żeby zdążyć. Udało się, więc usadowiliśmy się w fotelach równo z rozpoczęciem się seansu. Wieeeeelki plus za brak reklam na początku. Film zaczął się od razu.

Historię miłości dwojga głównych bohaterów poznaliśmy od razu poprzez piosenkę „Nain Ta Heere”. Kuldeep „Kukoo” Saini (Varun Dhavan) i Naina Sharma (Kiara Advani) znają się jeszcze ze szkoły. Przez długi czas się spotykali, a ich miłość została uhonorowana ślubem. Przeprowadzili się do Toronto w Kanadzie, gdzie Nainaa rozwija swoją karierę zawodową w międzynarodowej korporacji, ale Kukoo nie spełnia się w swojej pracy. Oboje są rozczarowani wspólnym życiem. W kolejną rocznicę ślubu podczas rozmowy wychodzi na jaw, że oboje myślą o rozwodzie. Trudne rozmowy doprowadzają ich do wniosku, że rzeczywiście będzie to dla nich najlepsze rozwiązanie. Bardzo obawiają się reakcji rodziny. Nie chcą też psuć nadchodzącej uroczystości (ślub siostry Kukoo – Ginny (Prajakta Koli)), dlatego postanawiają jeszcze jakiś czas udawać szczęśliwe małżeństwo. Jadą do rodzinnej miejscowości nie spodziewając się perturbacji jakie ich czekają. Okazuje się, że swoje problemu mają również rodzice Kukoo, czyli Bheem (Anil Kapoor) i Gita (Neetu Kapoor), oraz przyszła panna młoda - Ginny. Niedomówienia prowadzą do wielu zwrotów akcji, a gdy już jesteśmy pewni co się zaraz wydarzy, sytuacja znów się wywraca do góry nogami. Dużo humoru i huśtawka emocji. Nieraz ze łzami wzruszenia w oczach chichotałam z żartów, które pojawiały się znikąd. Zaskakujący efekt 😆





Ogólnie rzecz biorąc „JugJugg Jeeyo” bardzo mi się podobał. Opowiada głównie o problemach jakie pojawiają się w związkach po kilku latach małżeństwa (Naina i Kukoo) i o tym co dzieje się z małżonkami, kiedy są one zamiatane pod dywan (Gita i Bheem). W związku z tym pojawiają się kilka mocnych tekstów o małżeństwie, na przykład „małżeństwo to sztuka miłości i kompromisu”. To chyba nie jest dokładny cytat, ale tak go zapamiętaliśmy. Przedyskutowaliśmy go sobie po seansie i doszliśmy do bardzo ciekawych wniosków. Jest to dla nas pewnego rodzaju motto z tego filmu.





Równie ważnym (choć moim zdaniem odrobinę niewykorzystanym) wątkiem był ślub siostry głównego bohatera. Stanowi on wyłącznie tło dla zdarzeń, natomiast gdyby był bardziej rozwinięty mógłby stać się wątkiem równoważnym i co najważniejsze, równie ciekawym. Być może jednak to byłoby za dużo jak na 2 i pół godziny film... Dziewczyna decyduje się na ślub z rozsądku, mimo że kocha innego chłopaka. Jest przekonana, że małżeństwo ma pomóc człowiekowi się ustatkować i miłość narodzi się później. Za wzór ma swoich rodziców. Okazuje się jednak, że ich przykład nie jest wcale taki idealny… W roli Ginny wystąpiła Prajakta Koli. Jest to jej debiut filmowy (wcześniej może widzieliście ją w serialu "Mismatched"). Moim zdaniem bardzo udany. Bardzo sympatyczna, wdzięczna osoba i chętnie obejrzę ją jeszcze raz w innym filmie. Pytanie, czy w ogóle będzie się do tego rwała. Prajakta jest youtuberką i być może z tym będzie wiązała swoją przyszłość. Pożyjemy, zobaczymy ;)




Biorąc pod uwagę trudną tematykę, wydaje mi się, że momentami brakowało w filmie pewnej powagi. Jest to zarówno minus, jak i plus, ale mogę to wybaczyć, ponieważ mojemu mężowi ten humor podobał się najbardziej. Ja zresztą też często i gęsto trzęsłam się ze śmiechu ;) Żarty może bywały lekko głupkowate, ale dzięki temu film nabrał lekkości i czas szybko płynął. Sprawcą tej wesołości był przede wszystkim Anil Kapoor w roli Bheema, choć zostały wprowadzone również postaci, których zadaniem było jedynie bawić. Jest to brat Nainy – Gurpreet oraz Vishal, który pojawia się tylko na początku filmu. Mam pewne skojarzenia z imieniem Vishal, stąd ta scena w której się pojawia jest dla mnie jeszcze bardziej zabawna.

Z kina wyszliśmy w bardzo dobrych nastrojach. Mnie tradycyjnie, najbardziej podobała się muzyka i taniec, a zwłaszcza piosenka  „The Punjaabban”, na którą czekałam bardzo długo (okazało się, że w filmie pojawia się dość późno). Bardzo wpadła mi w ucho jeszcze przed premierą, więc znałam ją niemal na pamięć. Akustyka w kinie zapewniła jednak zupełnie inne doświadczenia słuchowe, a duży ekran – magię kolorów. Nogi rwały mi się do tańca i ogromnie żałuję, że w Polsce się w kinie nie tańczy… L


„JugJugg Jeeyo” stał się również okazją do powrotu na duży ekran lubianej przez widzów aktorki Neetu Singh Kapoor, która po śmierci męża (Rishiego Kapoora) wystąpiła w filmie po raz pierwszy. W ostatnich latach rzadko pojawiała się na ekranie i były to jedynie występy gościnne u boku męża. Jednym z zapamiętanych przeze mnie jej występów ostatnich lat był film „Love Aaj Kal”, w którym pojawiła się właśnie jako żona bohatera granego przez Rishiego. W "JugJugg Jeeyo" wystąpiła u boku Anila Kapoora.





19 lipca mieszkańcy Warszawy mieli niepowtarzalną okazję obejrzeć „JugJugg Jeeyo” w towarzystwie aktora wcielającego się w jedną z głównych postaci – Varunem Dhavanem. Zapowiedź swojej obecności umieścił na swoim profilu instagramowym, a informacja o tym rozeszła się lotem błyskawicy. Choć ja nie należę do osób, które biegają za popularnymi osobami to jednak lekko zazdroszczę wszystkim, którzy mieli okazję spotkać Varuna osobiście. Z tego co udało mi się dowiedzieć z krótkich internetowych notek na ten temat oraz z relacji jednej z będących tam osób, na sali kinowej byli gównie Indusi przebywający w Polsce i niestety nie dali polskim fanom nacieszyć się bliskością gwiazdy… Myślę, że mimo wszystko pozostanie to niezapomniane przeżycie. Seans, w którym ja uczestniczyłam, nie dostarczał aż takich atrakcji 😀



A skąd Varun wziął się w Warszawie? Od jakiegoś czasu pojawiały się informacje, że razem z Janhvi Kapoor biorą udział w zdjęciach do nowego filmu „Bawal”. Jakiś czas przebywali w Amsterdamie, ale później ogłosili, że przenoszą się do Krakowa gdzie odbyły się kolejne zdjęcia. Później spędzali czas w Warszawie i właśnie dzięki temu Varun mógł spotkać się z fanami podczas seansu kinowego „JugJugg Jeeyo”. Ostatnią okazją do pobytu w Polsce aktorów indyjskich tak dużego formatu był chyba film „Shaandaar” (z Alią Bhatt i Shahidem Kapoorem). Oby takich wizyt było jak najwięcej! 

Podsumowując – „JugJugg Jeeyo” dał mi mnóstwo radości, głównie za sprawą tego, że mogłam obejrzeć go na dużym ekranie. Recenzje ma niezłe, ale nie wybitne. W moim przypadku nie wiem czy film naprawdę był tak dobry czy zadziałała magia kina, ale wystawiam mu wysoką ocenę.

 

Moja ocena:

8/10

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Dangal” - zapasy nie dla kobiet?

Gdyby nie ten pierścionek... - „Jab Harry met Sejal”

[Filmy z Indiami w tle] cz.4